Dziękuję Milo
Teraz ja napiszę coś więcej.
W ostatnich dniach sytuacja Freda wyraźnie się pogorszyła. Miał kilka ataków, glukoza spadała mu poniżej 30 punktów. Dr Rzepka, u której w ciągu ostatnich dni byliśmy kilkakrotnie, zleciła badanie krwi, zaordynowała kolejne
zwiększenie dawek lekarstw i zmianę diety.
Najgorsza była noc z poniedziałku na wtorek. Koło wpół do drugiej Fred zaczął odpływać. Tym razem nie skończyło się na miodzie i głaskaniu.
Atak, który zwykle udawało nam się opanować w kilka minut,
trwał półtorej godziny . Fred miał drgawki i ślinotok, ciężko dyszał a pod koniec... płakał. Popiskiwał tak żałośnie, tak boleśnie, że myślałam, że jeszcze sekunda i albo jego, albo moje serce nie wytrzyma... O 3.00 nad ranem ustabilizował się i poszliśmy spać - Michał, Fred i ja.
Przedwczoraj, we wtorek, Pani doktor obserwowała Freda przez kilka godzin. Miał jeden atak, dr Rzepka założyła mu wenflon i podała glukozę dożylnie, bo po dawce dopyszcznej prawie nie zareagował. Wieczorem zabraliśmy go do domu. We środę rano Michał przywiózł Freda do Medicavetu, popołudniu dr Rzepka miała go operować, żeby sprawdzić, czy jest szansa na uratowanie Freda i zapewnienie mu normalnego trybu życia (trudno takim nazwać ataki co kilka godzin, szczególnie tak silne jak ostatnie).
Po pracy pojechaliśmy do lecznicy, żeby być przy Fredzie, kiedy będzie zasypiał po narkozie.
Spędziliśmy w Medicavecie 6h - dwie czekając na operacje, dwie
pod drzwiami sali operacyjnej i dwie po operacji, kiedy nasza pani doktor monitorowała stan Freda. Zaraz po otwarciu jamy brzusznej usłyszeliśmy, że guzów jest wiele, ale
są operacyjne, a choć operacja będzie trudna i droga, w perspektywie daje Fredowi
rok, a może i więcej, bez bólu i bez ataków. Ponieważ rozporządzamy budżetem Freda skromnie i rozważnie i mieliśmy zapas (niewystarczający na operację, ale w planach żadnych szaleństw) bez wahania powiedzieliśmy: TAK, operujemy.
W trakcie operacji pojawiły się dodatkowe komplikacje (
pęknięcie śledziony), na skutek których niezbędna była transfuzja.
Teraz
trzy kluczowe dni, które pozwolą nam stwierdzić, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Jeździmy do Medicavetu dwa razy dziennie (z Fredem i po Freda), przynajmniej do soboty. W tych dniach organizm Freda przyzwyczaja się do nowych warunków - nagle gwałtownie spadł poziom insuliny,w związku z czym glukoza skacze do niewiarygodnych wartości (udokumentowane ponad 470 punktów i jedno wskazanie "poza zasięgiem glukometru"), słowem:
walczymy z cukrzycą. Pani doktor zapewnia nas jednak, że to bardzo dobry znak. Musimy monitorować poziom cukru, w odpowiednich momentach wspomagać ogonka kroplówkami i insuliną (tym razem mówić "my" mam na myśli również załogę Medicavetu).
Fred śpi wtulony w błękitny polarek. Jest zmęczony i osłabiony, ale niejednokrotnie pokazał nam już, że nie przejmuje się swoim wiekiem i wcale to a wcale nie spogląda w
stronę Tęczowego Mostu. A my zrobimy co w naszej mocy, żeby uczynić jego życie tak komfortowym i interesującym, żeby w ogóle o tym nie myślał.
Dziękuję eM., który tak troskliwie opiekuje się Fredem i wraz z nim podróżuje po Warszawie, choć ma wiele pracy.
Dziękuję Ewie "Sawczenko" oraz właścicielce Fifki za umożliwienie transfuzji. Samej Fifce podziękowaliśmy osobiście, głaszcząc po łapkach i "stawiając jej" porcyjkę Convalescenta. Była dzielna, nawet nie wie jak bardzo.
Dziękuję Wirtualnym Opiekunom Freda za wspieranie - duchowe i materialne - Tchórzyka z klasą. To dzięki nim operacja była w ogóle możliwa.