Chyba tydzień już zwlekam z napisaniem kilku słów co u Szelmy, bo od jakiegoś tygodnia nie miałabym dobrych wieści..
Ale od początku. Na początku listopada byłyśmy u weta i ku mojemu oraz doktora zaskoczeniu, stwierdził po dokładnym "wymacaniu" Szelmutki, że guz jest praktycznie niewyczuwalny! Czyli trochę to trwało, ale w końcu się zmniejszył. To dobrze, bardzo dobrze. Bardzo się cieszyłam, bo mimo, że wiadomo, że na wyleczenie szans nie ma, ale jednak daje to nadzieję na dalsze życie, i to bez bólu i cierpienia
Zresztą Szelma od dłuższego czasu jest bardzo żywotna
W tym samym tygodniu Szelmusia miała okazję poznać swoją Wirtualną Opiekunkę
Bardzo dziękujemy cioci Lu za spotkanie, było bardzo miło
Kilka dni później mieliśmy jechać na wystawę kotów, w której udział brał SPF. Ale w sobotę Szelma była bardzo słaba, nie miała siły nawet, żeby kawałek przejść. Jeść sama nie chciała. I tak zaczęło się karmienie co kilka godzin ( tylko Royal Convalescence, mięsa nie chciała ruszyć w żadnej postaci), jak tylko zaczynała się kręcić, wkładałam ją do kuwety, jak chciała pić to miseczkę pod pyszczek. Do poniedziałku tak z nią spędzałam czas, dzień i noc. Myślałam, że to już koniec i będzie trzeba się pożegnać z malutką..
Ale..
Minął tydzień od tego "kryzysu", Szelmusia co prawda nadal jest na Convalescencie, ale udaje mi się w nim przemycić trochę posiekanego albo przemielonego mięska, dziewczynka sama spaceruje po pokoju, na ile się uda to nawet do kuwety trafia (ale z tym już od dawna miała problem), załatwia się bez problemu. Wszystko wygląda, jak na jej stan zdrowia oraz wiek, bardzo dobrze i obiecująco. Jedno ale to to, że Szelma ciągle jest bardzo chuda, ale najważniejsze, żeby się dobrze czuła i była szczęśliwa
Bardzo dziękujemy opiekunom za wsparcie, teraz kiedy idą u nas naprawdę duże ilości Convalescenta, jest ono nieocenione